Arts Of The Working Class Logo

FIKCJA AMERYKANSKICH WYBAWICIELI

O micie amerykańskiej przyjaźni, który panuje w Polsce.

  • Dec 20 2021
  • Agnieszka Wołk-Łaniewska
    rocznik 1972, jest dziennikarką i komentatorką polskiej prasy lewicowej na stałe związaną z „Tygodnikiem NIE”.

Nie trzeba być uczonym, żeby wiedzieć, jak wiele fantazji zniekształca naszą społeczną rzeczywistość. Uświadomienie sobie tego, to raczej kwestia odwagi, niż wiedzy: publiczne przeciwstawienie się powszechnie uznanym kłamliwym narracjom naraża nas na ostracyzm towarzyski; przeciwstawienie się im tylko wewnętrzne wywołuje dysonans poznawczy. Kiedy wiemy, że jakaś ogólnie przyjęta „oczywista oczywistość” jest szkodliwym mitem i milczymy na ten temat – zaczynamy myśleć o sobie jako o ludziach bez charakteru, podporządkowujących się innym wbrew rozsądkowi, a czasem także poczuciu przyzwoitości. Dlatego też staramy się nie myśleć o tym w ogóle. To, w mojej opinii źródło jedynego ponadpartyjnego mitu, istniejącego w polskim dyskursie publicznym: że Stany Zjednoczone są naszym wielkim przyjacielem, który ochroni nas przed rosyjską agresją. Fascynujące, jak wszystkie trzy elementy tej powszechnie uznawanej tezy są ewidentnie kłamliwe i jak nikt tego nie zauważa. Więc odnotujmy dla porządku: Stany Zjednoczone Ameryki nie są „przyjacielem” Polski i nie będą bronić nas przed Rosją, która nie ma zamiaru nas napadać.
A teraz po kolei.

Przyjaźń między Polską i Ameryką przypomina przyjaźń między łobuzem ze szkolnej szatni i dzieciakiem w okularach, który oddaje mu kanapki, żeby nie dostać lania. Przez ostatnie 32 lata każdy, najdrobniejszy nawet szczegół stosunków polsko-amerykańskich był kształtowany przez amerykańskie życzenia, bez jakichkolwiek względów dla polskiej racji stanu. W znakomitym filmie Polańskiego „The Ghost Writer” (po polsku nazwanym idiotycznie „Autor widmo”) były minister spraw zagranicznych Wielkiej Brytanii, dysydent z laburzystowskiego (jak można się domyślać) rządu mówi do głównego bohatera: „Pokaż mi jedną decyzję rządu Langa, która byłaby sprzeczna z interesem Stanów Zjednoczonych. Nie, to nie jest podchwytliwe pytanie...”. W Polsce jest jeszcze gorzej: nie sposób wskazać ani jednej decyzji ani jednego rządu RP po 1989 roku, która nie byłaby zgodna z interesem Stanów Zjednoczonych.

Parę lat temu, w tzw. debacie oksfordzkiej na temat Ukrainy – gdzie broniłam bluźnierczej tezy, że dla dobra i spokoju całego regionu Ukraina powinna pozostawać w orbicie wpływów rosyjskich – zadałam to pytanie przedstawicielom przeciwnej strony. Prof. Adam Rotfeld odpowiedział mi z oburzeniem, że jako minister spraw zagranicznych w rządzie Belki osobiście wynegocjował z USA, iż amerykańskie bazy na polskiej ziemi nie będą eksterytorialne. To doprawdy trudno uznać za wielkie osiągniecie – zwłaszcza zważywszy, że umowa SOFA z 2009 roku, regulująca stacjonowanie amerykańskich wojsk w Polsce, nie używając wprawdzie słowa „eksterytorialność”, w praktyce jednak ową eksterytorialność i rzeczywistą bezkarność Amerykanom zapewnia. „Odpowiednie organy RP życzliwie i niezwłocznie rozpatrzą wnioski władz wojskowych Stanów Zjednoczonych o zrzeczenie się pierwszeństwa Rzeczypospolitej Polskiej w sprawowaniu jurysdykcji karnej”...

Przytaczam ten przykład, bo jest on charakterystyczny dla obowiązującego w Polsce mitu amerykańskiej przyjaźni: niczym zdradzana żona, bądź nastolatka zakochana w nauczycielu, wynajdujemy w zachowaniu obiektu naszych uczuć strzępy uprzejmości, czy przyzwoitości, żeby przekonać się, że „tak naprawdę to mu zależy”. Podobny wymiar ma zniesienie wiz do USA, którego doczekaliśmy się 2 lata temu, po 30 latach żebrania, co przez PiS przedstawiane było jako szlachetny gest Donalda Trumpa i wielka zasługa dyplomatycznych zdolności Georgette Mosbacher. Tymczasem była to prosta konsekwencja spełnienia wymogu, stawianego wszystkim krajom, które pragną ruchu bezwizowego z USA – czyli zejścia poniżej 3 procent odmów, wydawanych obywatelom danego kraju, starającym się o amerykańską wizę. Co z kolei wynikało z faktu, że nikt już w Polsce nie marzy, żeby pojechać na saksy do Ameryki, skoro dzięki UE mamy z tuzin lepszych miejsc do zarabiania, tuż za miedzą.

Choć oczywiście w nierównych relacjach polsko-amerykańskich są problemy kalibru znacznie większego niż żałosna dla nas kwestia wiz, czy statusu baz US Army. Dwa największe to naturalnie udział Polski w zbrodniczej irackiej awanturze George’a W. Busha i zgoda Kwaśniewskiego i Millera na torturowanie „podejrzanych o terroryzm” na terenie Polski. Ten drugi zawsze pozostanie plamą na polskim honorze, przynajmniej w oczach Europy, jeśli nie nas samych. Za ten pierwszy płacimy dziś bardzo drogo: większość uchodźców, którzy szturmują granicę RP i Białorusi to właśnie Irakijczycy. I jakoś nikt nie zauważa, że mamy moralny obowiązek przyjmować ludzi uciekających z państwa, do którego upadku się przyczyniliśmy, biorąc udział w nielegalnej i niemoralnej wojnie.

Druga strona tego medalu to oczywiście absurdalny strach przed rosyjską agresją i stojąca za nim doktryna rusofobii. Każdy, kto podejmuje próbę zaproponowania innej narracji, zostaje błyskawicznie okrzyknięty rosyjskim szpiegiem, bądź w najlepszym razie pożytecznym idiotą Putina. Nie omija to myślicieli tej klasy, co prof. Andrzej Walicki – którego w polskiej biblii liberalnych demokratów, czyli na łamach „Gazety Wyborczej”, napadł były poseł ultrademokratycznej Unii Demokratycznej – Mirosław Czech, nazywając esej profesora na temat konserwatyzmu rosyjskiego prezydenta „hymnem pochwalnym na cześć Putina, którego nie powstydziliby się najgorliwsi propagandyści Kremla”. Nie bez pewnej dumy dodam tu, że osobiście także byłam adresatką napaści „GW” – kiedy red. Wojciech Maziarski wysyłał mnie do Moskwy w zajmującym pół drugiej kolumny, pełnym personalnych wycieczek paszkwilu.

Chyba jeszcze gorzej oceniani są ci, którzy twierdzą, iż – niezależnie od tego, jak oceniamy Rosję Władimira Putina – nie musimy się jej obawiać. Polska nie ma ani zasobów naturalnych, ani strategicznych przysiółków, niezbędnych rosyjskim siłom zbrojnym, ani liczącej się rosyjskiej mniejszości, która wymagałaby ochrony – toteż Władimir Putin nie ma żadnego powodu, żeby na Polskę napadać. Niecenzuralność takiej tezy jest podwójna: wynika z niej bowiem, iż Putin nie jest opętanym żądzą mordu nieobliczalnym satrapą, za jakiego należy go w Polsce uważać, tylko racjonalnym, cynicznym i bardzo skutecznym politykiem, działającym w interesie Rosji, a nie przeciw niemu.

Obowiązująca w polskim dyskursie rusofobia obudowana jest zarzutami zdrady narodowej wymierzonymi we wszystkich, którzy obowiązkowi się nie podporządkowują – co prowadzi do kompletnie absurdalnego konceptu, mówiącego mniej więcej tyle, iż w interesie polskiego bezpieczeństwa narodowego leży posiadanie jak najgorszych stosunków z sąsiadem, który jest atomowym mocarstwem. Brak logiki tej tezy pozostaje niezbadany, bo w polskim sporze politycznym logika ma obowiązek ustępować przed patriotycznym wzmożeniem.

Jednak obie te obowiązujące fikcje – o wspaniałości Ameryki i potworności Rosji – spina klamra mówiąca o tym, że tylko Ameryka jest w stanie nas przed Rosją ochronić. I w tej klamrze widzę główną nadzieję na podważenie tej głupawej narracji. Zwłaszcza po 30 sierpnia 2021 roku.

Historia okupacji i porzucenia Afganistanu przez „najwspanialszą armię świata” jest opowieścią o najobrzydliwszym akcie imperializmu XXI wieku – głęboko niemoralnej wojny, bezwzględnej krwawej okupacji i wreszcie cynicznej zdrady kolaborantów, którzy z mniej czy bardziej wzniosłych pobudek związali swoje życie z siłami okupacyjnymi. Jest jednak także nauką. Nauka brzmi – w jednym zdaniu – następująco: gdyby Putin zaatakował Polskę, amerykański prezydent wynegocjuje z nim dwa tygodnie zawieszenia broni, żeby bezstresowo ewakuować swoich żołnierzy. To doskonały przykład konkurencyjnej narracji: jest w niej dramat, zdrada, prawdziwa groza i międzynarodowy terroryzm. Wszystko, czego trzeba dla pochwycenia uwagi i zwerbowania wyznawców. Fakt, że jest to również narracja prawdziwa – jest wisienką na torcie.

//

Cookies

+

To improve our website for you, please allow a cookie from Google Analytics to be set.

Basic cookies that are necessary for the correct function of the website are always set.

The cookie settings can be changed at any time on the Date Privacy page.